Nie taki thriller, jak go malują
Powieść, którą jakiś czas temu wydałem, bywa mroczna, pełna zagadek, a zagrożenie czyha na każdym kroku młodego bohatera imieniem Dominik. To, co natomiast zajmuje najwięcej miejsca na kartkach ponad 400 stronicowej książki, są dramatyczne, lecz codzienne wydarzenia z życia bohaterów. Dlatego błędem było nazywanie Diamentowego Ciernia thrillerem psychologicznym. Książka bez wątpienia zawiera mnóstwo wątków psychologicznych, ale przede wszystkim obyczajowych. Dlatego przepraszam, jeśli ktokolwiek z Czytelników został wprowadzony w błąd moimi działaniami promocyjnymi, nie potrafiłem jasno określić gatunku mojej książki, zdecydowałem więc określić ją mianem thrillera, ponieważ powiewa nim w książce, zwłaszcza w drugiej połowie. To jednak tylko słaby wietrzyk, prawdziwy wicher należy do wątków obyczajowych.
Trylogia zbudowana jest w taki sposób, że pierwszy tom stopniowo nabiera tempa, emocje wzrastają, mrok się zbiera niczym mgła w listopadowy dzień - ale powoli. Dopiero finał znacznie zmienia ton, dzieją się okrutne rzeczy, leje się krew. I właśnie w takim brutalnym tonie fabuła poszybuje do drugiego tomu, który nadal będzie zawierał wątki obyczajowe, zagadek nie zabraknie, łez też nie, jednak Zgromadzenie wyjdzie na pierwszy plan, więc znajdziecie w nim więcej thrillera niż do tej pory zaoferowałem.
Diamentowy Cierń kupicie w księgarniach internetowych. Z chęcią poznam Wasze opinie na lubimyczytać.pl.
Ciernisty prolog
Rok 1995
Dzisiaj był niezwykle intensywny dzień. Wydałem książkę i posłałem ją w świat. Nikt nie musi wiedzieć, że jest moja. Ważne, żeby się spodobała – takie małe marzenie faceta po czterdziestce.
Lada moment wróci Thomas. Nie mogę się doczekać, kiedy przyprowadzi tu tych bandytów i wreszcie spojrzę im w oczy. Chcę wiedzieć, dlaczego skatowali moją córkę.
Wnętrze wozu kempingowego oświetla płonąca świeca, której płomyk odbija się w ciemnej szybie. Wiosenny wiatr dostaje się do samochodu przez uchylone okno, niosąc ze sobą pohukiwanie sowy. Sięgam po szklankę z whisky i wypijam ją do dna.
Podtrzymuję się na krześle i powoli wstaję. Z nożem w dłoni otwieram drzwi i wpatruję się w ciemny las. Sowa nadal hałasuje, a po Thomasie nie ma ani śladu. Biorę głęboki wdech i wychodzę z auta. Stąpam po wilgotnej trawie, a skórzane pantofle mienią się rosą. Spaceruję pod nocnym niebem, mając w głowie chorobliwe pragnienie zemsty.
– HALO! – woła ktoś z oddali.
Uderza wielokrotnie w blaszane drzwi samochodu. Wyciągam zapałkę z kieszeni garniturowych spodni i drżącą dłonią pocieram nią o draskę. Momentalnie omiata ją wiatr i szybko gaśnie. Ponawiam próbę i osłaniam zapałkę dłońmi. Przykładam ją do stosu, który błyskawicznie zaczyna być trawiony przez ogień.
Trzyma w dłoni koniec lin, obwiązanych wokół szyi dwóch młodych mężczyzn. Ich twarze są poobijane – z pewnością nie mógł się oprzeć, aby im nie przyłożyć. Odkąd pamiętam, płynęła w nim gorąca krew. Dobrze, że przyprowadził ich żywych.
– Dosyć łatwo było ich złapać – śmieje się Seweryn.
Thomas odwiązuje liny i ofiary mogą poczuć odrobinę wolności. Seweryn popycha ich w moją stronę, a ja delikatnie się uśmiecham i podnoszę nóż na wysokość ich twarzy. Wyglądają, jakby bali się ognia, chociaż za moment będą zmuszeni z nim zatańczyć.
***
Premiera powieści we wrześniu 2021.
Czym właściwie jest ten Diamentowy Cierń?
Ale o czym jest właściwie moja książka?
O społeczeństwie - o naszych wadach pokazanych w niesamowicie okrutny sposób. O bólu, jaki wzajemnie sobie wyrządzamy. Jednak również o nadziei, silnej woli i pragnieniu wolności. O nietolerancji. O ludziach i chęci istnienia. Trochę o psychologii, o brutalnej walce na wielu frontach o każdy oddech. O nienawiści, ale też o przyjaźni. O rodzinie. Jest to opowieść pełna goryczy, agresji i cierpienia - pełna przerażenia.
A to wszystko spisane na ponad 400 stronach i pokazane oczami szesnastolatka, który musi zmierzyć się z własnymi demonami, obojętnym na jego ból systemem oraz gniewem, który stale w nim narasta. Zmiany, które w nim zachodzą oraz idee, które tak bardzo go fascynują, wyglądają złudnie pociągająco niczym błyszczący diament. W rzeczywistości ranią go jak cierń, przed którym nawet nie próbuje się bronić. Ślepo wierzy, że postępuje dobrze. Dokąd go to zaprowadzi?
Upokarzany przez otoczenie nastolatek otrzymuje anonimowy prezent w postaci tajemniczej książki. Chcąc poznać jej pochodzenie, uczestniczy w zgromadzeniu entuzjastów bezimiennego autora. Dramat odgrywający się w domu bohatera oraz zamiłowanie nowymi ideami pchają go w sidła o wiele bardziej niebezpieczne od tych, które dobrze zna. Czy zdoła się przez nie przedrzeć?
Zakładka do książki - otwórz podstronę Zakładki i zamów do 5 sztuk za darmo!
Czy kocham Polskę?
W czerwcu, podczas potężnej fali upałów pojechałem do miasta Herzberg am Harz w celu załatwienia wszelkich formalności. Pracę i szkołę miałem rozpocząć wraz z nadejściem sierpnia. Do 25 lipca nawet nie miałem mieszkania, do którego mógłbym się wprowadzić. Pomogła mi wtedy Jessica, przyszła koleżanka z firmy logistycznej, gdzie odbyłem 3 letnie praktyki. W 2 dni zorganizowaliśmy mieszkanie, potrzebne urządzenia i meble oraz bilet w jedną stronę.
27 lipca postawiłem stopę na wówczas obcej dla mnie ziemi, znanej jedynie z wymiany międzynarodowej z tamtejszym gimnazjum. To właśnie tamta wymiana zakorzeniła we mnie chęć wyprowadzki na zachód Europy
Moje umiejętności językowe na początku odrobinę kulały, lecz dzięki nauce w liceum w Górze, zaledwie w 3 miesiące rozumiałem już 99 % tego, co mówili do mnie Niemcy i potrafiłem swobodnie z nimi rozmawiać. Zawdzięczam to niesamowitej nauczycielce, która z ogromem pasji i zaangażowania szlifowała język niemiecki z całą moją grupą aż do matury. Wszyscy zdaliśmy na ponad 90 %! Pani Izabelo Kucharska - dziękuję.
Stawiając pierwsze kroki w dorosłym życiu, niejednokrotnie potykałem się o własne nogi. Niektórzy bardzo mi pomagali, inni wylewali mi na głowę kubły zimnej wody - takiej po szorowaniu podłogi mopem. Nie było łatwo. Chociaż odwiedzałem regluarnie rodzinę i znajomych w Polsce, stale za nimi tęskniłem. Teraz również tęsknię, ale potrafię już nad tym panować.
Oprócz wynagrodzenia za praktyki, dorabiałem odrobinę w kinie. To była niesamowita odskocznia po męczącym tygodniu. Obejrzałem prawie każdą premierę i najadłem się tyle popcornu, ile mieścił mój żołądek.
Ludzie z Polski mnie odwiedzali. Rodzice z bratem, kuzynką i jej mężem. Przyjaciółka. Znajomi z zespołem muzycznym (co prawda, nie przyjechali specjalnie do mnie, ale spędziliśmy razem mnóstwo czasu). Tak naprawdę nigdy nie byłem sam.
Przed moimi końcowymi egzaminami w niemieckiej szkole wybuchła pandemia. Kina zostały zamknięte, pracy w centrum przybyło, a wyjazdy do Polski stały się jedynie marzeniem. Wszystko się zmieniło. Mimo to z dumnie uniesioną głową zdałem egzaminy ze średnią 92 %! Najwyższa w klasie i jedna z najwyższych w landzie Dolna Saksonia.
Dwa tygodnie letniego urlopu udało mi się spędzić u rodziców. Było bardzo przyjemnie, lecz za każdym razem, gdy przebywam w Polsce, czuję się tam okrutnie obco. Widzę szalejącą wokół nienawiść, ciągłe pretensje do całego świata, nietolerancję, rasizm - swoiste gnębienie wszystkich mniejszości. A kult religijny to podstawa polskiego społeczeństwa - mam wrażenie, że ważniejsza od samego człowieka.
Czy kocham Polskę?
Toleruję ludzi takimi, jacy są, o ile nie krzywdzą nikogo innego. Nie przeszkadza mi to, że moi znajomi pochodzą z Syrii, Turcji czy Afganistanu. Wiem, że nie wysadzą mnie w powietrze. Nie wtrącam się w to, że ktoś w moim otoczeniu żyje szczęśliwie w jednopłciowym związku lub w to, że chociaż ktoś teraz jest kobietą, wcześniej był mężczyną lub odwrotnie. Ważne jest dla mnie prawo wyboru i prawo do wolności. Odebrane kobietom w Polsce jakiś czas temu. Ważna jest dla mnie tolerancja. Ważny jest szacunek. Ważny jest Dom.
Dlatego chociaż kocham Polskę, nie mogę się pozbyć wrażenia, że zupełnie do niej nie pasuję, bo Polska chyba mnie nie kocha.
Pragnę moich łez z powrotem - fragment
Już 22 kwietnia The Orbis Universe zostanie oficjalnie otwarte opowiadaniem o nazwie Pragnę moich łez z powrotem. Historię opowiada kilkunastoletnia Floor, zmuszona odziedziczyć schedę po rodzicach, ślepo zapatrzonych w działania anarchistycznego Zgromadzenia. Poniżej przedstawiam fragment opowieści.
Fragment:
Na białej komodzie z czarnymi kantami leży tablet w etui z motywem Igrzysk Śmierci. Wydobywa się z niego dźwięk serialu komediowego, który do niedawna oglądałam na Netflixie. Gdy tylko usłyszałam o czym rozmawiają moi rodzice, zaniepokojona odłożyłam tablet i usiadłam na podłodze przy drzwiach.
– Myślisz, że sobie poradzi? – Słyszę przejęty głos mamy przez uchylone drzwi. – Jest jeszcze taka młoda...
Wyciągam nogi do przodu i opieram się plecami o ścianę. Nerwowo sunę wzrokiem po suficie, będąc przerażona tym, że to ma nastąpić już dzisiejszej nocy.
– Bzdura! – odpowiada stanowczo tata. – Przecież niedawno skończyła czternaście lat.
– I pozwolą jej wejść? – pyta zdenerwowana mama.
Dyskutują na ten temat już ponad kwadrans, a ja stale im się przysłuchuję, licząc na to, że usłyszę coś, dzięki czemu nie będę musiała jechać z nimi na spotkanie.
– Wpuszczą ją, bo rozmawiałem z Horacym.
– A co z tatuażem?
Na śmierć o nim zapomniałam! Pełna przerażenia, które maluje mi się na twarzy, łapię się za szyję. Dwa lata temu byłam świadkiem jak Benjamin - znajomy rodziców - jęczał z bólu, gdy wyrzynali mu znak na skórze.
Nie chcę tego.
Boję się.
– Zaraz wpadnie Stewart i po krzyku. – Tata lekko chrząka.
– Po krzyku? - dziwi się mama. – Nie zgadzam się!
W tym momencie ktoś puka do drzwi, a mi na chwilę zamiera serce. W tle rozchodzi się śmiech widowni serialu, wydobywający się z tabletu.
– To pewnie on, więc trochę za późno na twoje protesty.
Podpieram się dłońmi o podłogę i wstaję. Chowam się za ścianą i wychylam głowę zza uchylonych drzwi, widząc, że mama nieudolnie próbuje ukryć strach przed tym, co ma się za chwilę wydarzyć.
– Stewart! – Tata wpuszcza go do domu. – Już myślałem, że o nas zapomniałeś. Napijesz się czegoś?
– Skoro nalegasz, Victorze to poproszę gorącą herbatę z imbirem.
Nieco otyły mężczyzna zdejmuje szalik i granatowy płaszcz. Poprawia oliwkowy krawat i spogląda w moją stronę. Znów szybko kryję się za ścianą i głęboko oddycham, słysząc kroki gościa oraz moich rodziców.
– Floor! – Ojciec puka do lekko uchylonych drzwi.
Mama i tata nigdy nie wchodzą bez pozwolenia do mojego pokoju, a ja nie przekraczam bez zgody ich sypialni. Szanują moją prywatną przestrzeń i nawet, jeśli są na mnie źli i chcieliby mnie ukarać, nie wejdą do środka.
Zdenerwowana przełykam głośno ślinę i wpuszczam ich do pomieszczenia, bo przecież nie wyskoczę przez okno z czwartego piętra. Mogłabym zaszyć się pod kołdrą, a oni by się dobijali aż do późnego wieczoru, ale nigdy by mi nie wybaczyli takiego braku subordynacji. Nadciąga noc, przed którą nie mogę się schować.
Cofam się do biurka, pragnąc odnaleźć wehikuł czasu, aby powrócić do beztroskich lat, kiedy jeszcze mieszkaliśmy na wsi u dziadków. Gwałtownym ruchem ręki strącam na podłogę opakowanie ze słodkim kakao, które wyjadałam łyżką podczas oglądania serialu.
– Hej, mała! – Pan Stewart czochra mnie po włosach. – Dzisiaj twój wielki dzień.
– Raczej wielka noc.
Brązowy proszek rozsypuje się na czerwonym dywanie. Raptownie kucam i sięgam po miotełkę leżącą pod biurkiem, lecz ojciec stawia stopę tuż przed moją ręką, pokrytą maleńkimi siniakami.
– Posprzątasz jak wrócimy! – oznajmia stanowczo.
Patrzy na mnie z góry, jakby nieco zezłoszczony moją niezdarnością, po czym wyłącza tablet i rzuca go na łóżko, okryte kołdrą z motywem nut muzycznych. Na pewno domyśla się, że celowo spowalniam wytatuowanie znaku na mojej szyi. Mama ciągnie go za rękaw błękitnej koszuli, próbując go odwieść od tego szalonego pomysłu, ale on jest nieugięty i zrobi wszystko, aby jego córeczka wstąpiła do Zgromadzenia.
– Ostrzegam, że będzie bolało, ale bez tego nie wpuszczą cię do środka. – tłumaczy pan Stewart, wyjmując z walizki przyrządy do robienia tatuażu. – Nawet Marsella musiała przez to przejść.
Mowa o starszej córce Horacego, który jest wielkim autorytetem wśród członków Zgromadzenia. Mam nadzieję, że robienie tatuażu nie boli tak bardzo, jak twierdzi pan Stewart, bo ból potrafi wydobyć łzy nawet z najsilniejszego człowieka, a rodzice nie lubią, kiedy płaczę.
Trzy lata temu, będąc jeszcze małą dziewczynką, złamałam lewą rękę, upadając na schodach do piwnicy. Z trudem wstałam i wróciłam do mieszkania cała roztrzęsiona i we łzach. Wtedy tata zaprowadził mnie do okna i kazał obserwować ludzi. Powiedział, że im wolno płakać, bo są członkami słabego systemu, który ich zniewala, lecz ja powinnam być silna, bo do tego systemu nie należę. Miałam zaledwie jedenaście lat i nawet nie rozumiałam tego, co tak często próbował mi wbić do głowy. Nauczyłam się tylko, że, gdy łzy płyną po moich policzkach, spotka mnie kara, dlatego robię wszystko, aby nie płakać, a jeżeli już naprawdę tego potrzebuję, szlocham do poduszki, kiedy rodzice śpią. Następnego ranka unikam ich spojrzeń, aby nie zdradzić się lekko zaczerwienionymi oczami.
– Gdzie się dzisiaj spotykamy? – pyta mama, niosąc na tacy herbatę dla pana Stewarta.
– Tym razem nad rzeką.
Tatuażysta zakłada czarne silikonowe rękawiczki i wkłada igłę do urządzenia. Siadam na bujanym fotelu, a on opryskuje moją szyję śmierdzącym płynem, od którego zapachu aż mnie mdli.
– Za każdym razem cuchnie tak samo – komentuje tata.
Rodzice doskonale wiedzą, że nie jestem taka jak oni, ale i tak chcą na siłę zrobić ze mnie członka Zgromadzenia. Od lat wciskają mi notatki i opowiadają o bohaterskich wyczynach, wychwalając to, w jaki sposób rozprawiają się z ludźmi, którzy krzywdzą każdego, kto nie pasuje do obrazu idealnego społeczeństwa. Uczą mnie pokory i cierpliwości, ale przede wszystkim usprawiedliwiają wyrządzenie krzywdy tym, którzy wcześniej kogoś skrzywdzili.
– Może być tak, że będziesz musiała patrzeć, jak ktoś krwawi i słuchać krzyków cierpiących ludzi – tłumaczyła mama.
Mówiła o tym w taki sposób, jakby śmierć obcych ludzi była zupełnie normalna. Morderstwo w imię wyższego dobra przyćmiło umysły moich rodziców, a ja jestem zmuszona, aby to po nich odziedziczyć.
Gdy popołudniami obserwuję dzieci bawiące się za oknem, mam ochotę do nich pobiec i spędzić z nimi trochę czasu. Widząc, ile radości sprawia im życie, czuję się oszukana przez rodziców, którzy stale mnie przekonują, że życie jest jak domino; podczas narodzin potykamy się o pierwszy klocek, a później aż do śmierci doznajemy kolejnych, coraz to boleśniejszych upadków.
Górowianin napisał książkę!
W lipcu rozesłaliśmy pierwsze propozycje wydawnicze, ale odpowiedziało nam tylko jedno wydawnictwo. Byliśmy zachwyceni, bo w odpowiedzi znajdowało się mnóstwo pochwał. Nasz entuzjazm jednak szybko schłodziła informacja o tym, że ja jako autor muszę współfinansować wydanie, bo taka praktyka jest normalna wśród debiutantów - tłumaczono nam w ten sposób kwotę kilkunastu tysięcy złotych.
We wrześniu rozesłaliśmy kolejne propozycje wydawnicze, otrzymując kilka wiadomości zwrotnych. Jedno wydawnictwo napisało, że nie wezmą mojej powieści pod swoje skrzydła, ponieważ ich program wydawniczy jest wypchany po brzegi i przyjmują tylko nieliczne propozycje z zewnątrz.
W październiku do naszej skrzynki mailowej wpadła odpowiedź od następnego wydawcy. Tym razem jako debiutant miałbym zapłacić nieco ponad dziewięć tysięcy złotych, ale zaproponowano mi, abym skrócił treść powieści, co obniży koszty wydania.
Szalenie wziąłem się do pracy i do grudnia udało mi się pozbyć kilku arkuszy wydawniczych, co i tak wyszło książce na dobre, dodając jej dynamiki. Wysłałem skróconą wersję do tego samego wydawnictwa, lecz aż do połowy stycznia nie uzyskałem żadnej informacji.
Ale później podziękowano mi za cierpliwość i napisano, że książka została przez wydawcę przeczytana. Fabularnie oceniono ją dobrze, chwaląc rozwój głównego bohatera, z którym czytelnicy zdaniem wydawcy by się identyfikowali.
Mój warsztat literacki uznano za kulejący, dodając, iż to norma wśród debiutujących pisarzy. Napisano mi o licznych powtórzeniach, problemach w składni oraz zbyt wolnej dynamice utworu.
Poprosiłem o umowę wydawniczą, która wprowadziła mnie w stan euforii. Chcąc jednak wynegocjować kilka kwestii, napisałem propozycje zmian do umowy, lecz wszystkie zostały odrzucone przez wydawcę. Dlatego zasięgnąłem rady prawnika, który określił tę umową bardzo złą, mogącą prowadzić do konfliktów między mną, a wydawcą, bo mnóstwo kwestii nie zostało w niej nawet poruszonych - składała się zaledwie z dwóch stron. Dla porównania inna umowa, którą otrzymałem miała aż 10 stron.
Jeden wydawca proponował nam zysk w wysokości 10 %, tłumacząc, że aż tyle płacą tylko autorom, którzy finansują wydanie z własnej kieszeni. U innego wydawcy było to 20 %, co przy kilku tysięcznych kosztach po stronie autora wypada dosyć blado.
Schyłek stycznia 2021 roku i początek lutego spędziłem na zastanawianiu się, co robić dalej. Nikt nie chciał wydać mojej książki za darmo, wmawiając mi, że to normalna oferta dla debiutanta. Otóż nie jest normalna, więc przyszłych autorów ostrzegam przed taką praktyką wyłudzania od pisarzy pieniędzy.
Chociaż najpierw miałem ochotę przestać pisać, to ostatecznie razem z Różą i Antoniną podjęliśmy decyzję, że sami wydamy tę powieść.
Tak po tygodniach zadumy zrodziła się we mnie idea self-publishingu. Najpierw poczytałem na ten temat, aby nie skakać od razu na głęboką wodę. Wykorzystałem rady od wszystkich wydawców i jeszcze raz poprawiłem tekst. Pozbyłem się kilku powtórzeń (bo wcale nie było ich tak dużo), skróciłem niektóre fragmenty, jeszcze bardziej dynamizując tekst aż w końcu zleciłem korektę i redakcję, które ruszą w kwietniu, a okładkę zaprojektowałem samodzielnie dzięki programowi Canva.
Pewną formę pomocy otrzymałem ze strony Marty Grzybowskiej - pisarki, która również sama wydała swoją powieść pt. Ponad. Udzieliła mi potrzebnych informacji, dzięki którym wszystko zmierza w odpowiednią stronę.
Patronat medialny nad powieścią objęła Jagoda Szuster, która od jakiegoś czasu mocno mnie wspiera, więc logo jej bloga pojawi się na tylnej części szaty graficznej.
Mój zespół od tygodni pracuje nad planem promocyjnym książki oraz pozyskaniem księgarni i bibliotek, które nas w tym wesprą. Działamy pełną parą, nie bacząc na to, że w tradycyjnych wydawnictwach nam nie wyszło, bo sami staliśmy się wydawcą naszej wspólnej historii.
22 kwietnia wydamy krótką historię pt. Pragnę moich łez z powrotem, która będzie dostępna w Google Books w wersji e-book. Będzie ona ściśle powiązana z powieścią Diamentowy Cierń, bo obie wejdą w skład The Orbis Universe.
Ja i mój zespół daliśmy z siebie wszystko, a pierwszy tom trylogii Diamentowy Cierń zostanie wydany w wersji papierowej we wrześniu 2021 roku i czy przyniesie sukces czy też porażkę - jedno jest pewne, że przygoda z jej napisaniem i samodzielnym wydaniem warta jest zapamiętania i każdego zachodu.
- Dawid Hałajda
Polub stronę autora na facebooku: